Żył we Wrocławiu uczciwy i zamożny sukiennik, który miał w swym warsztacie aż dwudziestu czterech czeladników. Ponieważ, ku swemu zmartwieniu, nie doczekał się potomka, uczniów swoich obdarzał ojcowską miłością. Pewnego razu przed świętami Bożego Narodzenia sukiennik powiedział do żony:
– Kochana, zbliżają się święta i chciałbym, aby wszyscy w naszym domu czuli się szczęśliwi. Zróbmy naszym „synkom” prezent. Sprawmy im nowe przyodziewki, każmy uszyć je z naszego najlepszego sukna, aby służyły im przez lata.
Żona pochwaliła pomysł męża, bo i ona troszczyła się o młodych czeladników, którzy mieszkali z nimi pod jednym dachem długie lata, jak o własne dzieci.Sukiennik w tajemnicy zamówił u krawca płaszcze i tuniki, a przed wigilijną wieczerzą obdarował swych uczniów nowymi ubraniami. Trudno opisać szczęście i wdzięczność młodych chłopców. Zgodnie uznali, że powinni zrobić coś, aby swoje przywiązanie i radość okazać mistrzowi i jego żonie. Na pomysł wpadł najstarszy czeladnik:
– Gdy jutro nasi gospodarze będą szli na świąteczną mszę, przywdziejemy nowe stroje i odprowadzimy ich w orszaku do kościoła Marii Magdaleny. Pokażmy wszystkim hojność naszego mistrza!
Wszyscy przyklasnęli tej propozycji i nazajutrz, w tajemnicy, gdy małżeństwo wyszło z domu do kościoła, pięknie ubrani czeladnicy ruszyli za swymi dobrodziejami.
Nie spodobało się to wielu mieszczanom. Uznano, że sukiennik pyszni się swoim bogactwem i kłuje nim biedniejszym ludziom w oczy, pokazując, ile ma służby, w dodatku ubranej „po pańsku”. A we Wrocławiu panowały wtedy surowe prawa, nie wolno było chwalić się swym majątkiem, żyć w zbytku, żeby nie wywołać kolejnego tumultu biednych rzemieślników. Gdy złożono na niewinnego sukiennika skargę do ratusza, ławnicy, ku przestrodze innych, wydali surowy wyrok. Kazali, aby mistrz majątek wykorzystał ku powszechnemu pożytkowi i na swój koszt wybudował w mieście wielką wagę.
Tak się też stało, Roku Pańskiego 1571 stanęła na wrocławskim rynku waga, która służyła kupcom przez wiele lat.
Konteksty:
W średniowieczu cechy tkaczy, czyli sukienników (rzemieślników wyrabiających tkaninę z wełny, którą następnie powierzchniowo spilśniano, czyli folowano, drapano i strzyżono) oraz płócienników (wytwarzających materiał z lnu) na Dolnym Śląsku należały do jednych z najliczniejszych. Joachim Curaeus w swoich kronikach w XVI wieku pisał: „Wielkie jest wszędzie mnóstwo rzemieślników wyrabiających sukno w bardzo dużej ilości. Olbrzymi jest handel tkaninami wyrabianymi z lnu, które są noszone przez niewiasty dostojne i inne”.
W samym Wrocławiu istniały trzy (staromiejski, nowomiejski i galijski), a później dwa cechy sukienników. Duży ośrodek tkacki stanowili sukiennicy przybyli do miasta w drugiej połowie XII wieku z Walonii (dzisiejsza Belgia), zwani Walończykami, zajmujący teren od ulicy Wierzbowej, Piotra Skargi, Bramy Oławskiej po okolice kościoła św. Maurycego.
W przeciwieństwie do biednych płócienników, sukiennicy należeli do tak zwanych złotych cechów (wraz ze złotnikami, kuśnierzami, metalowcami) i stanowili arystokrację cechową. Proces produkcji sukna i jego handlu, odbywającego się w sukiennicach, był ściśle kontrolowany przez cechy, np. sukno musiało być krojone w obecności odpowiedniego urzędnika, w dodatku za możliwość krojenia tkaniny należało uiścić opłatę (majster na użytek własny lub swojej rodziny mógł krajać sukno tylko jeden lub dwa razy w roku).
Uczniowie i czeladnicy po rozpoczęciu nauki stawali się nie tylko współpracownikami mistrza, ale również niemal członkami jego rodziny, mieszkali z nim pod jednym dachem, a ich chlebodawca miał obowiązek, oprócz nauki rzemiosła, wychować chłopców, wpajając im obowiązujące normy moralne. Musieli wracać do domu o odpowiedniej porze, nie wolno było im się upijać, pracować na własny rachunek, a często po całodziennej pracy w warsztacie, wykonywali różne roboty domowe, nosili wodę, rąbali drewno Za nieposłuszeństwo czy brak szacunku mistrz mógł karać uczniów rózgą, grzywną, przerwaniem nauki, a nawet zakazem przyjmowania do innego warsztatu.
W legendzie mowa jest o miejskich przepisach, według których nie wolno było chwalić się swym bogactwem. Rzeczywiście, takie przepisy pojawiały się i regulowały nawet tak szczegółowe kwestie, jak: dozwolona szerokość rękawów przy kobiecych sukniach, wartość noszonych publicznie ozdób czy ilość potraw na stole podczas uczty wyprawianej z okazji chrzcin.
Bohater legendy za karę miał ufundować dla miasta Wielką Wagę. Waga ta stanęła w 1571 roku po zachodniej stronie rynku i zastąpiła wcześniejszy drewniany pawilon, budowlę rozebrano w 1846 roku, dzisiaj w miejskim bruku (w pobliżu rynkowej fontanny) innym kolorem kostki zaznaczono jej kształt. Prawo wagi nadał miastu książę Henryk IV w 1273 roku. Nakazywało ono ważenie wszystkich towarów sprzedawanych w obrębie miasta.
Stawianie za karę jakiegoś budynku było we Wrocławiu praktykowane, podobno za karę postawiono Bramę Odrzańską, przebudowano Wieżę Krupniczą, jako pokutę za popełnione winy wzniesiono pięć wieżyczek w murach obronnych, zwanych Pięcioma Grzechami.
Na zdjęciach:
zachodnia strona wrocławskiego Rynku (tutaj stała Wielka Waga)
pieczęć cechowa sukienników (w: Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze)
Wrocławski Rynek z nieistniejącą Wielką Wagą – ilustracja Paulina Mager